wtorek, 22 października 2013

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej



    Każdy wyjazd przeważnie kończy się powrotem. Do napisania tej niezwykle głębokiej myśli skłonił mnie, że wróciłem. Dziś zatem uzasadnionym będzie że dzisiejsze wynurzenia autora zaczniemy od powiedzenia:

                                              wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej


    Oczywiście równie ważne jak to gdzie się wraca jest zagadnienie skąd się wraca i jak długo trwała nasza nieobecność.  Cóż w tym względzie daleko mi do Odyseusza, który nie dość że wracał z wojny to jeszcze po drodze zamarudził tu i tam. Mimo, że moja podróż obfitowała w nadzwyczajne wydarzenia i mrożące krew w żyłach historie, to starczyłoby ich na jeden duży post, a nie całą epopeję. Przekraczając próg mojego domu zdałem sobie jednak sprawę, że nawet krótka nieobecność pozwala docenić uroki miejsca, w którym na stałe żyjemy. Równocześnie uświadomiłem sobie, że nie wszyscy mają to szczęście.


    Na przykład taka księżniczka Leia z Gwiezdnych Wojen. Torturowana, poniewierana, molestowana wreszcie dociera do ukochanej planety. I co zastaje? Nic! No bo jak inaczej nazwać te marne kilka okruchów unoszących się w kosmicznej przestrzeni? Wszystko wyparowało: ukochany domek z  kolekcją płyt Alderaańskiego Boysbandu z autografami muzyków, czy kupiony przez tatusia na szesnaste urodziny kosmiczny ścigacz. Mimo, że pałac w którym się mieszkało miał tylko 25 łazienek, tapety w bawialni pamiętały czasy Wojen Klonów, a strażnicy w obcisłych uniformach nie zwracali na nas uwagi, był to nasz dom. Właśnie dlatego cieszę się, że moja rodzinna planeta to takie kosmiczne zadupie, na które nikt nie zwraca uwagi.

    Nawet kiedy po powrocie w nasze rodzinne strony z westchnieniem ulgi stwierdzimy, że Gwiazda Śmierci oszczędziła nasze domostwo nie musi to oznaczać wcale końca kłopotów. Wszak ile klasycznych westernów, zaczyna się od widoku powracającego kowboja, który ze zgrozą stwierdza, że jego domostwo spalili indianie ( lub żołnierze unii, meksykanie, kosmici, inni kowboje). Każdy kto oglądał film o Robin Hoodzie doskonale pamięta co zastał bohater po powrocie do ukochanej Anglii. Krajem rządzi chciwy zboczeniec, a nasz ukochany zameczek odholowują źli ludzie zostawiając nam tylko sławojkę z siedzącym na niej wiernym służącym! Właśnie w takim momencie zaczynają się prawdziwe kłopoty. Okazuje się, że to nie wyprawa krzyżowa (Robin), czy wojna secesyjna (western) były prawdziwym wyzwaniem. Walka o utracone domostwo jest dopiero sprawdzianem naszych umiejętności. Właśnie dlatego cieszę się, że żyję w spokojnych czasach, w których jedynym zagrożeniem dla mojego lokum jest kredyt hipoteczny zaciągnięty w banku.
 
    Fakt, że nasz dom stoi, a krajem nie rządzi ogarnięty manią wielkości uzurpator nie gwarantuje sukcesu. Wszak nasze wspomnienia z wyjazdu mogą nam uniemożliwić normalne życie na łonie rodziny. Przypomnijcie sobie jakikolwiek film o weteranie wojny w Wietnamie wracającym do domu. Normalny wesoły gość ,z wojny zazwyczaj wraca jako strzęp człowieka widzący wszędzie żółtków, martwych kolegów i płonące pola ryżowe. Widok wentylatora wiszącego pod sufitem budzi w nim dawne lęki i przenosi z powrotem do wietnamskiego piekła. Nawet zawsze uśmiechnięty znany z  "Potężnych Kaczorów" Emilio Estevez nie dał rady (patrz "Wewnetrzna wojna": "The War at Home"). Właśnie dlatego cieszę się, że moje traumatyczne wspomnienia po powrocie mogą dotyczyć co najwyżej filmów puszczanych w autobusie, albo warunków pracy przy cebulkach w Holandii.


    Jak widzicie możliwość powrotu do domu to wielki przywilej. Dlatego szanujcie to miejsce i jego mieszkańców. Jeśli tak postąpicie, zyskacie kilka metrów kwadratowych, do których zawsze będziecie mogli wrócić. Bez względu na okoliczności. No, a miłe dodatki w postaci ulubionej potrawy na powitanie, zimnego piwa w lodówce i witającej Cię uśmiechniętej twarzy tylko sprawią, że poczujecie się jeszcze lepiej. Czego sobie i Wam za każdym razem życzę.


PS Żeby nie było tak Muminkowo to na koniec piosenka Pana Zjadacza Gołębi.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz