czwartek, 10 października 2013

Komputerowe zombie i wyjący kanibale



   Dzisiaj mimo że nie będzie o gołębiach trochę ponarzekam. Nie ukrywam, że dosyć często zdarza mi się oglądać filmy, w których ktoś chce zrobić komuś krzywdę. Jeśli na dodatek dzieje się to w scenerii post apokaliptycznej, lub występują w nim zombie, projekcja taka tym bardziej przykuwa moją uwagę. Niestety często po seansie jestem rozczarowany. Nie dlatego że pomysł na film był zły. Często dobrze zapowiadającą się produkcję pogrążają takie detale jak:

                                       komputerowe zombie, lub wyjący kanibale


    Zacznijmy od pierwszego członu wytłuszczonego zdania. Zagłada naszej cywilizacji z rąk zombie to wdzięczny temat na film. Dzięki niebywałemu postępowi w dziedzinie efektów specjalnych twórcy filmowi mogą jeszcze sugestywniej ukazać nam całą sytuację, co w tego typu produkcjach jest niebywale istotne. Wszak nikt nie uwierzy w koniec świata póki nie zobaczy walącej się Statuy Wolności, albo panoramy płonącego opanowanego przez żywe trupy Manhatanu. Jednak co za dużo to nie zdrowo i często ta wszechobecna komputeryzacja nie wychodzi filmowi na zdrowie. Na poparcie mojej tezy dwa przykład:

„Jestem Legendą”, (I Am Legend)

    Film, na który bardzo czekałem. Pierwsza połowa idealna. Dzięki dużemu budżetowi (a co za tym idzie wielkim nakładom na efekty specjalne) zobaczyłem wyludniony Nowy York, scenę polowania na antylopy w jego sercu, czy partyjkę golfa ze skrzydła Black Birda. Do tego atmosfera nieustannego zagrożenia, lekkie odjazdy głównego bohatera (scena w wypożyczalni). Wszystko pięknie, fajnie do momentu aż...pojawia się przyczyna niepokojów naszego herosa. Są to zainfekowani, agresywni ludzie (w komiksie były to wampiry) wygenerowanie przez komputer . No właśnie dlaczego oni są komputerowi? Czy naprawdę wtedy wychodzi dużo taniej i wygodniej? Może, ale przy okazji opadło napięcie. Za każdym razem gdy przerażony Will Smith natrafiał na takich delikwentów ja zamiast bać się z nim widziałem „gumiaste” komputerowe ludziki.




                                     Nawet w alternatywne zakończenie nie ratuje
                                     nas przed komputerową klątwą.



    Podobnie było z filmem „World War Z”. Komputerowa „rzeką zombie” na pewno była czymś nowatorskim i efektownym. . Kiedy pierwsze wrażenie opadło znowu zwróciłem uwagę na to że wszystko wyszło z komputera i napięcie siadło. Do tego doszło wszechobecne „skakanie” zombiaków , które potęgowało ich sztuczność. Twórcy na szczęście w wielu momentach zrezygnowali z komputera przy tworzeniu zainfekowanych w tym filmie, co wyszło na plus.


Nawet Will Smith się nie boi.



    Wydaje mi się że gdyby do w/w produkcji zatrudnić zwykłych statystów, ucharakteryzować ich i wypuścić do komputerowo wygenerowanego Nowego Jorku czy innego miejsca byłoby dużo, dużo lepiej.

Dlaczego tak uważam? Na poparcie mojej tezy dwa (by nie przynudzać) przykłady:

„28 dni później”, (28 Days Later...)

Też duże miasto też zainfekowani i obyło się bez komputera. Dzięki temu film na pewno nie stracił. Wręcz przeciwnie. Otrzymaliśmy obraz niepokojący i przekonywający.

Remake „Świtu żywych trupów”(Dawn of the Dead)

    Film z innej ligi niż „Jestem Legendą” czy „World War Z”, innym budżetem i bez komputerowych zombiaków. Są za to zwykli ludzie, którzy upadli, zaraz wstali i są bardzo głodni. Mi to w zupełności wystarcza. Jestem dzięki temu w stanie przymknąć oko na wiele niedociągnięć i zwykłych głupot zawartych w tym filmie. Uważam że to jeden z lepszych obrazów o epidemii żywych trupów.


Mogą być grube, łyse, pracować w korporacji i biegać na golasa. Byle  nie były komputerowe.

    Komputerowe zombiaki to nie jedyna rzecz, która ostatnio zirytowała mnie podczas oglądania filmu (tak wiem mam stresujące życie). Ostatnio miałem okazję oglądać film „The Colony”(o którego istnieniu przypomniałem sobie tutaj). Zarys fabuły: jest zimno, ludzi jest mało i wszyscy wyjechali na tytułowe kolonie. Jeden z ośrodków wysyła sygnał S.O.S do innego. Rusza akcja ratunkowa składzie: trzy osoby, dwa naboje, jeden karabin. Gdy docierają na miejsce okazuje się że...SPOILER bazę opanowali kanibale. Już miałem zakrzyknąć w euforii: „dzięki że to nie jakiś komputerowy potwór” okazało się że:

                                                                kanibale wyją

    No właśnie ja rozumiem że kanibalizm nie jest fajny i człowiek trochę chamieje. Jedzenie ludzkiego mięsa skazuje nas na towarzyską izolację i wytykanie palcami. Ale czy kanibalizm jest równoznaczny z bieganiem niczym ork z Mordoru i utratą zdolności mówienia? Z tego co mówił mi znajomy, który zjadł swoją panią od fizyki to nie. Wyjący ludożercy to nie jedyny (niestety) mankament tego filmu, ale gdyby pokazać ich trochę inaczej było by dużo lepiej. Jak? Już daje przykład.

    Pamiętacie „Drogę” (The Road)? Tam kanibale nie biegali z wystawionymi ozorami i patelnią w ręce. Nie mieli na koszulce napisane: „zjem Cię”. To byli ludzie pozornie nie różniący się od nas. Co prawda mieli małe kulinarne zboczenie, ale przeważnie nie wiedzieliśmy o tym do momentu aż nie znaleźliśmy się w ich garnku. I to było w tym wszystkim najstraszniejsze. Świadomość że miły Pan, który oferuje nam pomoc tak naprawdę chce nas zjeść.


Tu i tu lubią zacząć dzień od pożywnej porcji ludzkiego mięska.



    Wiem że ta dwa filmy ciężko porównywać, bo mimo że z gatunku post-apo są diametralnie różne i na innych założeniach się opierają. Chciałem tylko pokazać że te same rzeczy można pokazać w różny sposób. Czasem mniej (kanibala w kanibalu w tym przypadku) oznacza lepiej.

     Wydaje mi się że najważniejszą rzeczą jakiej oczekujemy od filmów post-apo jest pewna dawka realizmu. Wiem że może się to wydać komuś głupie, szczególnie gdy mówimy o filmach, które traktują o czymś czego nie ma w rzeczywistości jak np. zombie (ale będzie przyp. red). Ale to w głównej mierze decyduje o tym czy film przypadnie mi do gustu. Nie jestem typem, który czepia się każdego szczegółu. Po prostu ostatnio wiele seansów trochę mnie rozczarowało. Przepis był dobry, danie z początku smakowało, ale wszystko zepsuło podane do tego kiepskie wino. W sumie po wszystkim byłem najedzony, ale czegoś do pełni szczęścia brakowało.


Nawet najlepsze danie może zepsuć mały drobiazg. Ktoś wie co to za przysmak na zdjęciu?






2 komentarze: