Dzisiaj mimo że nie będzie o gołębiach trochę ponarzekam. Nie ukrywam, że dosyć często
zdarza mi się oglądać filmy, w których ktoś chce zrobić komuś
krzywdę. Jeśli na dodatek dzieje się to w scenerii post
apokaliptycznej, lub występują w nim zombie, projekcja taka tym bardziej
przykuwa moją uwagę. Niestety często po seansie jestem
rozczarowany. Nie dlatego że pomysł na film był zły. Często
dobrze zapowiadającą się produkcję pogrążają takie detale jak:
komputerowe zombie, lub wyjący kanibale
Zacznijmy od pierwszego członu
wytłuszczonego zdania. Zagłada naszej cywilizacji z rąk zombie to
wdzięczny temat na film. Dzięki niebywałemu postępowi w
dziedzinie efektów specjalnych twórcy filmowi mogą jeszcze
sugestywniej ukazać nam całą sytuację, co w tego typu produkcjach
jest niebywale istotne. Wszak nikt nie uwierzy w koniec świata póki
nie zobaczy walącej się Statuy Wolności, albo panoramy płonącego
opanowanego przez żywe trupy Manhatanu. Jednak co za dużo to nie
zdrowo i często ta wszechobecna komputeryzacja nie wychodzi filmowi
na zdrowie. Na poparcie mojej tezy dwa przykład:
„Jestem Legendą”, (I Am Legend)
Film, na który bardzo czekałem.
Pierwsza połowa idealna. Dzięki dużemu budżetowi (a co za tym
idzie wielkim nakładom na efekty specjalne) zobaczyłem wyludniony
Nowy York, scenę polowania na antylopy w jego sercu, czy partyjkę
golfa ze skrzydła Black Birda. Do tego atmosfera nieustannego
zagrożenia, lekkie odjazdy głównego bohatera (scena w
wypożyczalni). Wszystko pięknie, fajnie do momentu aż...pojawia
się przyczyna niepokojów naszego herosa. Są to zainfekowani,
agresywni ludzie (w komiksie były to wampiry) wygenerowanie przez
komputer . No właśnie dlaczego oni są komputerowi? Czy naprawdę
wtedy wychodzi dużo taniej i wygodniej? Może, ale przy okazji
opadło napięcie. Za każdym razem gdy przerażony Will Smith
natrafiał na takich delikwentów ja zamiast bać się z nim
widziałem „gumiaste” komputerowe ludziki.
Nawet w alternatywne zakończenie nie ratuje
nas przed komputerową klątwą.
Podobnie było z filmem „World War
Z”. Komputerowa „rzeką zombie” na pewno była czymś
nowatorskim i efektownym. . Kiedy pierwsze wrażenie opadło znowu
zwróciłem uwagę na to że wszystko wyszło z komputera i napięcie
siadło. Do tego doszło wszechobecne „skakanie” zombiaków ,
które potęgowało ich sztuczność. Twórcy na szczęście w wielu
momentach zrezygnowali z komputera przy tworzeniu zainfekowanych w
tym filmie, co wyszło na plus.
Wydaje mi się że gdyby do w/w
produkcji zatrudnić zwykłych statystów, ucharakteryzować ich i
wypuścić do komputerowo wygenerowanego Nowego Jorku czy innego
miejsca byłoby dużo, dużo lepiej.
Dlaczego tak uważam? Na poparcie mojej
tezy dwa (by nie przynudzać) przykłady:
„28 dni później”, (28 Days
Later...)
Też duże miasto też zainfekowani i
obyło się bez komputera. Dzięki temu film na pewno nie stracił.
Wręcz przeciwnie. Otrzymaliśmy obraz niepokojący i
przekonywający.
Remake „Świtu żywych trupów”(Dawn
of the Dead)
Film z innej ligi niż „Jestem
Legendą” czy „World War Z”, innym budżetem i bez
komputerowych zombiaków. Są za to zwykli ludzie, którzy upadli,
zaraz wstali i są bardzo głodni. Mi to w zupełności wystarcza.
Jestem dzięki temu w stanie przymknąć oko na wiele niedociągnięć
i zwykłych głupot zawartych w tym filmie. Uważam że to jeden z
lepszych obrazów o epidemii żywych trupów.
Komputerowe zombiaki to nie jedyna
rzecz, która ostatnio zirytowała mnie podczas oglądania filmu (tak
wiem mam stresujące życie). Ostatnio miałem okazję oglądać film
„The Colony”(o którego istnieniu przypomniałem sobie tutaj). Zarys fabuły: jest zimno, ludzi jest mało i
wszyscy wyjechali na tytułowe kolonie. Jeden z ośrodków wysyła
sygnał S.O.S do innego. Rusza akcja ratunkowa składzie: trzy osoby,
dwa naboje, jeden karabin. Gdy docierają na miejsce okazuje się
że...SPOILER bazę opanowali kanibale. Już miałem zakrzyknąć w
euforii: „dzięki że to nie jakiś komputerowy potwór” okazało
się że:
kanibale wyją
No właśnie ja rozumiem że kanibalizm
nie jest fajny i człowiek trochę chamieje. Jedzenie ludzkiego mięsa
skazuje nas na towarzyską izolację i wytykanie palcami. Ale czy
kanibalizm jest równoznaczny z bieganiem niczym ork z Mordoru i
utratą zdolności mówienia? Z tego co mówił mi znajomy, który
zjadł swoją panią od fizyki to nie. Wyjący ludożercy to nie
jedyny (niestety) mankament tego filmu, ale gdyby pokazać ich trochę
inaczej było by dużo lepiej. Jak? Już daje przykład.
Pamiętacie „Drogę” (The Road)?
Tam kanibale nie biegali z wystawionymi ozorami i patelnią w ręce.
Nie mieli na koszulce napisane: „zjem Cię”. To byli ludzie
pozornie nie różniący się od nas. Co prawda mieli małe kulinarne
zboczenie, ale przeważnie nie wiedzieliśmy o tym do momentu aż nie
znaleźliśmy się w ich garnku. I to było w tym wszystkim
najstraszniejsze. Świadomość że miły Pan, który oferuje nam
pomoc tak naprawdę chce nas zjeść.
Wiem że ta dwa filmy ciężko
porównywać, bo mimo że z gatunku post-apo są diametralnie różne
i na innych założeniach się opierają. Chciałem tylko pokazać że
te same rzeczy można pokazać w różny sposób. Czasem mniej
(kanibala w kanibalu w tym przypadku) oznacza lepiej.
Wydaje mi się że najważniejszą
rzeczą jakiej oczekujemy od filmów post-apo jest pewna dawka
realizmu. Wiem że może się to wydać komuś głupie, szczególnie
gdy mówimy o filmach, które traktują o czymś czego nie ma w
rzeczywistości jak np. zombie (ale będzie przyp. red). Ale to w
głównej mierze decyduje o tym czy film przypadnie mi do gustu. Nie
jestem typem, który czepia się każdego szczegółu. Po prostu
ostatnio wiele seansów trochę mnie rozczarowało. Przepis był
dobry, danie z początku smakowało, ale wszystko zepsuło podane do
tego kiepskie wino. W sumie po wszystkim byłem najedzony, ale czegoś
do pełni szczęścia brakowało.
Nawet najlepsze danie może zepsuć mały drobiazg. Ktoś wie co to za przysmak na zdjęciu? |
Martwica mózgu:)
OdpowiedzUsuńBrawo! Stawiam pudding.
Usuń