niedziela, 20 października 2013

Wiele twarzy Robin Hooda


    Robin Hood to bez wątpienia postać godna znalezienia się u boku Rambo, czy Conana w Honorowym klubie niniejszego bloga. To wzór dla każdego z nas. Jego zalety można wymieniać bez końca:

-jest dzielny i odważny
-strzela z łuku niczym Legolas
-sztuki przetrwania uczył Bear'a Gryllsa
-udziela atrakcyjnych bezzwrotnych pożyczek niczym "chwilówka"
-jest romantyczny i nie boi się okazywać swoich uczuć

    Jako, że jest to postać znana każdemu z Nas dziś będzie trochę nietypowo. Zamiast szczegółowej analizy najsławniejszego banity, podejdę do tematu bardziej osobiście. Prowadząc badania do dzisiejszego tekstu zdałem sobie sprawę, że Robin Hood co jakiś czas pojawiał się w moim życiu.  Uzmysłowiłem sobie również, że wraz z upływem lat i moim dorastaniem zmieniał się jego obraz. Zatem dziś przybliżę Wam Moi Drodzy Czytelnicy:

                                             Wiele twarzy Robin Hooda


1.
     Jedno z najsilniejszych wspomnień mojego dzieciństwa dotyczy właśnie Robin Hooda. Mam tu na myśli kultowy dla wielu serial o jego przygodach zatytułowany "Robin z Sherwood" ("Robin of Sherwood") emitowany w  telewizji. Gdy myślę o tej produkcji od razu wracają wspomnienia  seansu przy niedzielnym rosole. Nie wiem czy serial przetrwał próbę czasu, bo nie mam na tyle odwagi by obejrzeć go ponownie, ale kiedyś wywoływał silne emocje. Świat tam przedstawiony był bowiem mroczny, pełen tajemnic i ludowych podań. Pogańscy bogowie lasu przechadzali się wśród śmiertelników, a prastara magia nadal była silna. To w połączeniu z troską o losy głównych bohaterów (śmierć dosięgała także ich), czyniło "Robina z Sherwood" dziełem tak wyjątkowym. Oczywiście słuchając piosenki zespołu Clannad otwierającej każdy odcinek, znowu czuję się jakbym był o kilkanaście lat młodszy.


2.
     Kolejna twarz Robin Hooda też dotyczy lat mojej młodości, lecz ma twarz liska. Mowa oczywiście o bajce Disneya z 1973 roku. Z racji, że miałem tę produkcję na VHS, jest to bez wątpienia najczęściej oglądana przeze mnie wersja przygód banity z Sherwood. Oczywiście jest to produkcja skierowana do dzieci i nie oglądam jej co jakiś czas przed pójściem spać. Jest to animacja godna polecenia młodszym czytelnikom niniejszego bloga.  Mimo, że od momentu jej powstania minęło już tle lat...

3.
     Następne wspomnienie dotyczące Robin Hooda to pewna gra planszowa wydawnictwa Sfera. Pamiętam do dziś, że było to mroczne wydawnictwo, przepełnione celtyckimi wierzeniami, nastrojowymi ilustracjami, a postać Robin Hooda nie przypominała beztroskiego wesołego banity. Gra była tak klimatyczna, że pamiętam ją nawet mimo tego, że...nigdy w nią nie zagrałem. Może zasady były dla mnie za skomplikowane, kolega nie miał czasu wpaść, albo samo oglądanie kart postaci mi wystarczało. Pudełko z grą gdzieś przepadło, ale wspomnienia  i ochota by w końcu zagrać do dziś pozostały.



4.
     Kolejna historia związana z Robin Hoodem będzie dość nietypowa. Będąc młodzieńcem wybrałem się z moim starszym bratem na wakacje do Hiszpanii (bez rodziców). Wydawać by się mogło, że angielski szlachcic z łukiem tam mnie nie odnajdzie. Stało się jednak inaczej za sprawą pewnego lokalu.  Mój starszy brat z jednej strony miał za zadanie się mną opiekować, ale z drugiej był w wieku kiedy wyjazd bez rodziców był okazją by wreszcie zakosztować  prawdziwego życia. W wyniku tej sytuacji maiłem okazję znaleźć się w kilku miejscach, w których normalnie bym się nie pojawił. Jednym z nich był klub Robin Hood. Cóż możecie się domyślić, że swoją nazwę zawdzięczał nie darmowym drinkom rozdawanym uboższej klienteli, lecz występom grupy facetów w rajtuzach. I nie chodziło tu bynajmniej o niewinne przedstawienie scenek rodzajowych z życia średniowiecznej Anglii. Obcisłe rajtuzy i zielone kubraczki miały raczej podkreślić atrakcyjność występujących panów i wywoływały zachwyt żeńskiej części publiczności. Swoje posłannictwo grupa banitów z "Robin Hooda", "zabieraj bogatym i dawaj biednym" rozumiała dosyć specyficznie. Występ kończył się bowiem rozdaniem garderoby rozentuzjazmowanej publiczności. Wyjazd do Hiszpanii pamiętam do dziś i uważam za udany...



5.
       Jedna z moich ulubionych twarzy Robin Hooda ma postać wiecznie uśmiechniętej buźki ludka z klocków Lego (dla zainteresowanych starszy post o tym zagadnieniu). Byłem bowiem szczęśliwym posiadaczem kryjówki Robin Hooda i jego bandy. Uzbrojeni w plastikowe łuki i kołczany banici nie raz utarli nosa rycerzom Lego i skradli im kuferek z cennymi srebrnymi monetami. 




6.
    Oczywiście gdy myślę o Robin Hoodzie przed oczami widzę sceny z filmów pełnometrażowych traktujących o jego przygodach. Na Errola Flynna jestem trochę za młody, ale film z Kevinem Costnerem "Robin Hood: Książę złodziei" oglądałem z wypiekami na twarzy. Jedną z pierwszych scen, w której jakiś mieszkaniec kraju na "A" ucina biednym krzyżowcom dłonie pamiętam bardzo wyraźnie. Miłą odmianą po czymś takim był film "Robon Hood : Faceci w rajtuzach" z Cary Elwesem w roli głównej. Przyznaję, że humor tam zawarty przypadł mi wtedy bardzo do gustu. Najświeższe wspomnienie to film "Robin Hood" z Russelem Crowe z 2010 roku. Nie jest to moja ulubiona twarz sławnego banity, ale pamiętam, że po wyjściu z kina nie byłem jakoś strasznie rozczarowany. Cóż mierzyć się z legendą nie jest łatwo. 



      Robin Hooda jak przystało na prawdziwego banitę nie łatwo spotkać. Mimo to czasem nasze drogi przecinały się. Oczywiście to on znajdował mnie. Za każdym razem było to spotkanie niezwykłe. Cóż trudno się dziwić, wszak osoba która ciągle się ukrywa inaczej postrzega rzeczywistość. Oczywiście za każdym razem było to wydarzenie, które czegoś mnie nauczyło i otworzyło oczy na wiele spraw. Dzięki Robinowi odkryłem co to znaczy honor, odwaga i dlaczego rajtuzy nie są obciachowe. Liczę, że na następne spotkanie nie będę musiał długo czekać. Wszak mój mieszek pusty, poborcy podatkowi pukają do drzwi, a nasz dzisiejszy bohater znany jest tego, że chętnie dołoży się potrzebującemu do czynszu za mieszkanie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz