niedziela, 18 sierpnia 2013

Czy stare gry były lepsze?

 



    Przeglądając rozmaite fora internetowe dotyczące gier jak bumerang wraca odwieczna kwestia:


                                                      "Kiedyś gry były lepsze"



    Kto zadaje takie pytanie? Kogo to w ogóle obchodzi? Pewnie ludzi takich jak ja. W kwiecie wieku, którzy swoją przygodę z tą formą rozrywki zaczynali na sprzętach typu Atari, Commodore by w toku ewolucji przesiąść się na Amigi, pierwsze konsole i pecety. Nie mam zamiaru udowadniać że kiedyś gry były fajniejsze, bo to nie prawda. Myślę że trochę tak jak z ludźmi, którzy twierdzą że za komuny było lepiej, kwestia leży tak naprawdę w tym że to co spotkało nas w latach szczenięcych wspominamy pozytywnie. Tak więc dzisiejsze wypociny będą dotyczyły moich wspomnień dotyczących starych gier ( a szczególnie emocji, które we mnie wywoływały). Żebyś Drogo Czytelniku wiedział jaki gust ma autor niniejszego postu, odsyłam do mojego małego rankingu: Tutaj.

   Dawno dawno temu kiedy nie było Facebooka, nikt nie myślał że można mieć bloga i się z tego cieszyć, a Arnold Schwarzenneger nie potrzebował dublerów też były gry komputerowe. Swoją drogą określenie "komputerowe" może młodego czytelnika wprowadzić w błąd gdyż pojęcie komputer dotyczyło wtedy sprzętu, którego moc była nieporównywalna z dzisiejszym. Pragnę zaznaczyć co bardziej zboczonych (pedantycznych) czytelników że pod pojęciem "gry komputerowej" rozumiem też gry wychodzące na konsole.

     Aby zrozumieć nostalgiczne zawodzenia dzisiejszych growych weteranów trzeba na ten miniony świat spojrzeć ich oczami. Była to bowiem zabawa elitarna. Aby dostąpić zaszczytu w niej uczestniczenia (pasywnie bądź aktywnie) trzeba było mieć na czym grać, ewentualnie posiadać znajomego z własnym sprzętem. Ja miałem to szczęście ,że miałem starszego brata, który grał i miał na czym. Tak więc bardzo często towarzyszyłem mu jako widz i  przez długi czas wolałem to od samego grania. Gry były wtedy trudniejsze. Nie było sejów na życzenie, solucji i innych ułatwiaczy. Śmierć była śmiercią i jedynie kody do poszczególnych leveli mogły nas uratować. Wiązało się to z olbrzymimi emocjami i pewnym lękiem przed odpaleniem co trudniejszej gry ( mnie samo demo w "Shadow of the beast" przerażało). Jednak taki okres "przygotowawczy" miał swoje plusy. Człowiek niczym w dobrym filmie kung-fu stopniowo wspinał się po stopniach wtajemniczenia, by na końcu dostąpić zaszczytu  grania samemu. 

   Pierwsze sporadyczne samodzielne granie to czasy Amigi 500. Mi  młodemu adeptowi szczególnie przypadły do gustu wszelkiej maści przygodówki. Raz że poza pewnymi wyjątkami (np "Goblins) raczej się w nich nie ginęło, dwa były to złote czasy tego typu gier.Tak więc:

-odkrywałem nowe światy w "Uniwerse"
-byłem piratem w Monkey Island 
-głowiłem się nad zagadkami w "Kajku i Kokoszu"
-łowiłem rybki w "Lost dutchman mine"
-cieszyłem się że coś rozumiem w "Tennagencie"
i robiłem wiele innych rzeczy w wielu innych produkcjach tego gatunku.


"Złoty wiek" przygodówek


                                       Intro z "Shadow of the beast" dalej straszne

    Wraz rozwojem umiejętności  poszerzała się liczba gier, a co za tym idzie skala emocji zwiększała się. Należy równocześnie pamiętać ,że  zdobycie gry wymagało sporo wysiłku. Trzeba było wybrać się na giełdę, lub co częstsze grę załatwiało się od kolegi, lub kolegi kolegi. Z nowego nabytku wyciskało się wszystkie soki, a przechodzenie gry pochłaniało często dużo czasu. Normą było "zacinanie" się w jakimś miejscu i wtedy tylko znający rozwiązanie kolega, lub dział tipsy i triki w komputerowej gazetce( to temat na osobny rozdział) przynosiły rozwiązanie.Tak więc przejście gry wymagało wiele wysiłku, a co za tym idzie dawało wiele satysfakcji.

    Co ważne wraz z upływem czasu emocje towarzyszące grom nie malały. Nowy PeCet, czy kupno pierwszej konsoli (PSX) sprawiły, że ten typ rozrywki robił jeszcze większe wrażenie. Ten nowy etap zaowocował:

-przejmowaniem się losów bohaterów w "Final Fantasy VII"
-początkiem fascynacji tematem zombie dzięki "Resident Evil"
-odkryciem "widoku z oczu" w świecie fantasy w "Hereticu" i "Hexenie"
-notorycznym zacinaniem się w "Day of tentacle"
-wspólnym graniem z kolegami w "Heroes of might and magic 2"
-odkryciem że po wojnie atomowej też jest fajnie w "Falloucie"
-poceniem pada przy "Tenchu"...


Nowe platformy=więcej emocji
                                         Stiil More Fighting z FF VII-nóżki same podskakują

...i wielu pasjonującym godzinom zabawy przy wielu innych grach. Były to dla mnie "złoty wiek" grania. Był to główny temat rozmów z kolegami i sposób na spędzanie wolnego czasu. 

    Czy to oznacza że gry wtedy były lepsze? Jak pisałem wcześniej wydaje mi się że nie, choć kiedyś miałem takie wrażenie. Odkryłem w pewnym momencie, że gry już tak na mnie nie działają. I tak zamiast zachwycać się nowościami z moimi przyjaciółmi wspominaliśmy stare czasy. Wydawało mi się że już nic mnie tak nie zachwyci jak gry z mojego dzieciństwa i wczesnej młodości. Przez chwilę przeszło mi przez głowę że "stare gry były lepsze". Do czasu...aż niecałe 10 lat temu pojawił się "Half life 2" i na nowo jakaś  gra wciągnęła mnie bez reszty w swój świat. Poczułem coś czego nie miałem od dawna. Wrażenie uczestniczenia w wielkiej przygodzie, odkrywanie nowej nieznanej mi rzeczywistości. Wiara w gry odżyła i trwa do dzisiaj.

Ale to temat na osobny tekst...

4 komentarze:

  1. Bardzo fajny tekst. Widzę, że nie tylko mnie nachodzą takie refleksje związane z tym tematem ;) Osobiście uważam, że starsze gry musiały dawać graczowi coś więcej (ze względu na ograniczone możliwości techniczne - sprzętowe) niż piękną, realistyczną grafikę, czy idealne odzwierciedlenie fizyki. Dlatego też historie opowiedziane w TAMTYCH grach potrafiły przykuć do monitora/telewizora na długie godziny, a bohaterów zaczynaliśmy po prostu lubić i przejmować się ich losami w kolejnych lokacjach.
    Druga sprawa, to poziom trudności. Jak sam wspomniałeś, w starszych produkcjach trzeba było się nieźle napocić, aby móc dodać dany tytuł do listy gier, które przeszliśmy, teraz mam wrażenie, że poziom trudności/złożoność gry jest traktowana po macoszemu (i nie mówię tutaj o wyborze poziomu trudności, zmieniającą ilość wrogów, czy dający pewne bonusy graczowi komputerowemu), a na pierwszy plan wychodzi właśnie wyżej wspomniana przeze mnie oprawa graficzna.
    Jeżeli chciałbyś wrócić do nostalgicznych czasów dzieciństwa, to zapraszam Cię na mój fanpage o grach 8-bitowych, myślę, że mógłby Ci się spodobać ;)
    https://www.facebook.com/8bitoldschool

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwsze gry... wspomnieć je to jakby wspominać dzieciństwo. Trudno rozstać się ze starociami i ciężko przekonać do nowości (w moim przypadku).

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja jestem zdania, że stare gierki https://staregierki.pl były o niebo lepsze. Przede wszystkim dzisiejsze gry niestety nie mają takiej miodności i takiego ducha jaki miały stare gry.

    OdpowiedzUsuń