środa, 13 listopada 2013

Mój przyjaciel Pilsener

    

http://menklawa.blogspot.com/2013/11/moj-przyjaciel-pilsener.html#more


     Gdybym miał pisać własną wersję piosenki "Chomiczówka" na pewno znalazłby się tam wers o piwie Pilsener. Trunku tego nie wolno mylić z Pilsnerem. Drobna zmiana w nazwie robi wielka różnicę. To tak jakby nie odróżniać Heinekena od Heikenena. Dwa piwa, podobna nazwa, a przesłanie zupełnie inne.

    No właśnie.  Pilsener to nie jest zwykłe piwo. Jego historia sięga wiele lat wstecz...
Pewnego dnia za drogą była sobie łąka. Nie pasły się na niej owieczki, nie hasały rusałki. Była to taka łączka ni to bagienko, ni to śmietnisko. Pewnego dnia na tej łączce wyrósł supermarket Real. Wielki, duży i piękny. Z jasną wielką halą i ogromnym parkingiem. Poza świeżymi, ekologicznymi produktami od drobnych producentów w Realu był dział alkoholowy. Było to miejsce, do którego nieletni autor niniejszego bloga nie zaglądał zbyt często. Do czasu. Pewnego dnia postanowił z kolegami "pójść na Real". Jako, że w kupie raźniej, tym razem dział alkoholowy został zdobyty. Naszą ofiarą padło kilka niepozornych Pilsenerów w oldschoolowych butelkach.Wytypowaliśmy najpoważniej wyglądającą osobę by dokonała zakupu. Przy kasie nie padło pytanie o dowód i uradowani po chwili w pobliskim parku przeżyliśmy swój pierwszy wspólny raz...z Pilsenerem.

Piwne Eldorado


    Nie wiedzieliśmy wtedy, że oceniając piwo bierze się pod uwagę wiele czynników: kolor, pianę, smak, wysycenie, a nawet opakowanie. Nie wiedzieliśmy, że istnieje górna i dolna fermentacja, lecz co najwyżej dolna i górna półka. Piwny finisz kojarzył się nam z Panem Felkiem, wyłażącym z rowu, a nie końcowym doznaniem organoleptycznym, będącym zakończeniem smaku. Jednym zdaniem nie piliśmy wcześniej za dużo piwa. Tym bardziej zdumieliśmy się, że niewinnie wyglądająca butelka, z niepozornej półki w Realu skrywa w sobie wielką moc. Zostaliśmy oszołomieni bogactwem doznań smakowych. Ciepły trunek wypełniał nas niczym boski nektar. Poczuliśmy nagły przypływ sił witalnych i animuszu. Jednym słowem Pilsener zdobył nie tylko nasze żołądki, ale i serca.

    Od tego dnia w czwartkowe, piątkowe i sobotnie popołudnia mniej więcej o godzinie 17 zbieraliśmy się, by wspólnie udać się do piwnego Eldorado i zakupić kilkanaście butelek cudownego płynu. Młodszym czytelnikom przypomnę, że były to inne czasy. Nie mieliśmy wtedy pięknych stadionów, setek kilometrów autostrad i śmigających Pendolinów. Kieszonkowe wynosiło 30 zł miesięcznie i właśnie za taką kwotę musieliśmy ubrać się, wyżywić i zabawić. Tak więc kosztujący 1,49gr Pilsener był dla nas prawdziwym darem . Niczym manna spadająca z nieba narodowi wybranemu, towarzyszył nam w naszej rozpoczynającej się wędrówce w dorosłe życie. Był z nami na dobre i na złe.

-skrzętnie chowaliśmy go gdy dostawaliśmy pierwszy mandat za picie w miejscu publicznym
-dopijaliśmy w biegu pędząc na autobus
-wypadał nam z siatek w centrum miasta, gdy z niego wysiadaliśmy
-winiliśmy go zaliczając pierwsze zgony (szczególnie po zmieszaniu z szampanem)
-targaliśmy ze sobą, gdy jechaliśmy na pierwszy wspólny wakacyjny wyjazd

    Pilsener był nie tylko smacznym napojem, alkoholowym. Scalał naszą grupę, odmierzał czas gdy szliśmy na imprezę (pierwsze piwo na mostku, drugie w parku , trzecie...), pozwalał bić nowe rekordy w wysokości siknięcia na murku koło transformatora. Był naszym prawdziwym przyjacielem. Cichym, niepozornym, ale zawsze ciepłym i chętnym do zabawy. 

    Niestety, czasy się zmieniły. W naszych portfelach pojawiły się dowody, potem legitymacje studenckie, niektórzy na paluchu mają złoty pierścionek. Pilsener, który był z nami tak blisko poszedł w odstawkę. Został zastąpiony przez burżujskie piwo w knajpie, albo kieliszek wódki. Odszedł w zapomnienie.

    Jednak jak przystało na dobrego przyjaciela Pilsener nie miał nam tego za złe. Czasem tylko było mu przykro gdy mijałem go w pędzie robiąc zakupy. Nie narzucał się, czekał cierpliwie wiedząc, że pewne rzeczy rozumie się patrząc na nie z perspektywy czasu. Nie mylił się. Pewnego dnia przechodząc koło półki z piwami dostrzegłem go. Stał jak zwykle wciśnięty między inne piwa. Trochę się zmienił. Jest teraz pojemniejszy i większy, lecz od razu go rozpoznałem. Wszak był ze mną w najważniejszych momentach mojego życia. Przywitałem się z nim, podałem mu rękę, wsadziłem go do koszyka. Na pewne rzeczy  nie jest jeszcze za późno. Póki wątroba przed przeszczepem, a w kieszeni jest kilka złotych perspektywa spotkania przy Pilsenerze jest bardzo realna. Wystarczy, umówić się na skrzyżowaniu i pójść razem "na Real".

Return of the Pilsener!

3 komentarze:

  1. Aż się łza w oku zakręciła.
    Czyli rozumiem, że jutro widzimy się pod Realem?
    P.S. Na początku kosztował 1,49 zł :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już zmieniłem cenę. Cóż dziury w pamięci to też wynik odstawienia Pilsenera. To "na Real"!

      Usuń
  2. Później przerzuciliśmy się na mocne pils(e)nery z powodu stosunku "jakości"(czytaj ilości %) do ceny :)

    Pozdrawiam z czerwonego zagłębia Sir de la von marszałek wielki koronny Pępek

    OdpowiedzUsuń