poniedziałek, 10 listopada 2014

Infekcja

http://menklawa.blogspot.com/2014/11/infekcja.html#more



    Wszyscy wiemy, że światowe media, rządzone przez reptiliońsko-żydowsko-masoński spisek, kłamią. Gdy więc na arenie międzynarodowej   pojawiła się dawno niewidziana Ebola, nie dawałem wiary uspokajającym zapewnieniom podawanym w telewizji, radiu i prasie. Opinie tych wszystkich autorytetów należy traktować poważnie, ale przekaz należy rozumieć zupełnie odwrotnie. Gdy więc poważny pan w białym kitlu zapewnia nas, że nic nam nie grozi, możemy być pewni, że w tym samym czasie uczestnicy spisku  uzupełniają zapasy w swoich podziemnych schronach. To, że w chwili zagrożenia wszystkie rządy, pokażą nam wielkie soczyste fuck off jest pewne. Co więcej osłabienie naszej zdolności do przetrwania apokalipsy jest nieodłącznym elementem ich polityki. Skąd o tym wszystkim wiem? Na własnej skórze przekonałem się, że w przypadku infekcji mogę liczyć tylko na siebie. Ale zacznijmy od początku...Zapraszam do lektury posta pod tytułem:

 Moja mała prywatna infekcja


     Wszystko zaczęło się od skaleczenia. Drobnego, pozornie niegroźnego otarcia, którego nabawiłem się grając na hali w piłkę. Okazało się, że szkolny parkiet jest siedliskiem nie tylko zwykłego brudu, który sprawia, że woda po piątkowej kąpieli ma kolor szlachetnego brązu, ale nowego, znacznie gorszego paskudztwa.

połka nożna i zombie nie są wbrew pozorom tematami zupełnie sobie obcymi


    Moje ówczesne ciało, karmione dietą bogatą w parówki i piwo, a ubogą we wszystko inne okazało się podatne na niewidzialnego licealnego pasożyta. Tak więc drobne czerwone otarcie na kolanie, z każdym dniem robiło się coraz bardziej czerwone. Po kilku dniach zamieniło się w rankę, która nie tylko, że nie chciała się goić , ale zaczęła się mnożyć. Pojawiła się w innym miejscu na kolanie i na piszczelu.

     Teraz drobna dygresja nr1. Każdy normalny człowiek w tej sytuacji idzie do lekarza. Niestety autor niniejszego bloga został wychowany w domu, w którym do lekarza idzie się dopiero jak chce się umrzeć. Popularna jest w mojej rodzinie historia pradziadka, któremu spadająca cegła nabiła dłoń na metalowy płot, Dzidek, który sam wyciągnął nadzianą rękę, polał alkoholem i owinął szmatką zawsze w tej historii przedstawiany jest jako bohater i wzór do naśladowania.

     Nie dziw się zatem Mój Drogi Czytelniku, że moim pierwszym odruchem na padające z otoczenia sugestie by udać się z moim problemem do specjalisty, było moje pogardliwe stwierdzenie, że :dam radę". Niestety rzeczywistość okazała się inna. Nie dawałem rady. Infekcja wygrywała i postępowała. Rany na kolanie i piszczeli zrobiły się duże i nie chciały się goić. Litry wody utlenionej, rivanolu, maści ichtiolowej i wystawianie chorego kikuta na majowe słońce nie pomagały. Internet także okazał się bezsilny. Z każdym dniem z rosnącym poczuciem grozy uświadamiałem sobie, że fragment mojego ciała zaczyna wyglądać jak dobrze ucharakteryzowana noga  z filmów o żywych trupach. Rana zaczęła się strasznie ślimaczyć, wyglądem zaczęła przypominać wulkan, z którego zamiast lawy wyciekała ropa, a  później jakieś osocze (mniam), wyskoczyła wysypka i ....ogólnie syf. Wszystko trwało trochę, aż do pewnej krytycznej nocy. Noga powiedziała dość i...spuchła. W dodatku w pachwinie zaczęło mnie coś boleć, więc uznałem swoją porażkę i udałem się na pogotowie.

      Była trzecia w nocy weekend. Siedziałem w towarzystwie pijanych kolesi z rozwalonymi nosami i głowami czekając na swoją kolej. Towarzyszyły mi krzyki pani, której nastawiano rękę, i radosne gaworzenie typów których kolega oberwał kuflem w Gorączce (taki lokal w Karkowie). Gdy przyszła moja kolej miły Pan doktor stwierdził ku mojemu zdziwieniu (nie obejrzawszy nogi), że nie kwalifikuję się do przyjęcia i mam iść do domu...

Krakowskie pogotowie


      Teraz drobna dygresja nr 2. A gdybym wcześniej grał na boisku, na którym grał ktoś kogo wcześniej w szatni ugryzł kolega, którego wcześniej dziabnęło coś na cmentarzu i syf, który trawił moją nogę był jakimś perfidnym T-virusem? Ha! O tym mój drogi Panie doktorze nie pomyślałeś. Może każąc mi iść do domu ryzykowałeś wybuch epidemii zombizmu, a siedzący przed tobą delikwent był jedynym żyjącym jego nosicielem. Ja wiem, że dla niektórych pojawienie się na ulicach żywych trupów byłoby ziszczeniem wszystkich marzeń, ale pan doktor jeśli przysięgał Hipokratesowi, a nie jakiejś kosmicznej super-jaszczurce powinien coś ze mną zrobić.

     Tak więc niepewny czy dożyję rana wróciłem do domu. Do przychodni udałem się następnego dnia. Na szczęście trafiła mi się miła starsza pani. Na widok mojej kończyny zdrowo się wystraszyła i sięgnęła po jakąś przedpotopową książeczkę. Był to zapewne jakiś średniowieczny zielnik, albo księga Paladynów Zakarum z zaklęciami przeciwko ożywieńcom . Krótka lektura i w ręku trzymałem wypełnioną po brzegi receptę. Odchodząc pani doktor pouczyła mnie, by następnym razem tyle nie czekać, z wizytą u specjalisty. Za kilka dni infekcja mogła  się na tyle rozprzestrzenić, że trzeba by ją było wyrzucić razem z ...moją nogą...
 

    Po powrocie do domu zaaplikowałem antybiotyki. Przypisana dawka powaliła by ogra. Ja czułem się jakby mnie ten ogr  wyj..ał w głowę. Na szczęście mój organizm tym razem wspomagany stim-packami dał radę. Potem było jeszcze paru lekarzy i jeszcze więcej recept...

    Powyższą historię opisałem nie tylko po to by dręczyć Cię Mój Drogi Czytelniku opisami mojej ropiejącej kończyny i dać upust swoim traumatycznym przeżyciom. Historia mojej nogi nauczyła mnie kilku ważnych rzeczy, które mogą okazać się cenne również dla Ciebie:

-dietę parówkowo-piwną warto wzbogacić czymś jeszcze np. winem
-nie chodź do "Gorączki" w sobotnie wieczory
-krakowskie pogotowie na ul. Kopernika jest lepsze od tego na ul. Wrocławskiej (na tym pierwszym mnie przyjęli przy okazji innej historii)
-solaroterapia to ściema
-nie każdy lekarz nadaje się do postapokaliptycznej drużyny przetrwania
-ignorowanie choroby nie zawsze kończy się tym, że znudzone chorubsko sobie pójdzie.
-i najważniejsze:

 rola publicznej służby zdrowia w przypadku epidemii zombie ograniczy się do zamknięcia nas w pokoju z napisem DEAD INSIDE.

    Oczywiście powyższy post powstał nie po to by zniechęcić Cię Mój Drogi Czytelniku do chodzenia do lekarzy. Wręcz odwrotnie. Nawet jeśli jesteś najtwardszym z twardych, posypujesz rany solą, a urwana kończyna to dla Ciebie powierzchowne skaleczenie zastanów się, czy czasem nie lepiej po prostu pójść do lekarza. Oczywiście zostaniesz nazwany przez wielu mięczakiem. Na szczęście przynajmniej będziesz miał nogę, żeby skopać dupy tym, którzy tak uważają..., a twoje szanse przeżycia Apokalipsy Zombie znacznie wzrosną.


Epilog

     Kilka tygodni na lekach, litry maści wcieranych kilka razy dziennie, parę wizyt u dermatologa wystarczyło by moja transformacja została zahamowana. Od feralnego skaleczenia minęły ponad dwa lata, więc jestem prawie pewien, że na dobre pokonałem stworzonego w tajnych laboratoriach wirusa.   Blizny na nogach wyblakły i na nowo pokryły się gęstym futrem. Wszystko wróciło do normy. Tylko czasem w nocy budzę się i mam straszną ochotę na surowe mięso...


     I na koniec piosenka o nodze. W hołdzie mojej udręczonej kończynie, której dedykuje powyższego posta. Cieszę się, że jesteś ze mną.

\

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz